Kończy się epoka samotnych rycerzy na białych koniach, którzy samodzielnie pokonywali każdego smoka (czytaj: KPI). Dziś świat jest zbyt złożony, by lider mógł ogarnąć wszystko w pojedynkę. Potrzebuje ludzi. I to nie tylko ich rąk, ale też głów i serc.
Dziś potrzebujemy zespołów: zaangażowanych, odpowiedzialnych, kreatywnych i współpracujących. Kto ma taki zespół, ten rządzi. A kto nie – ten goni od zadania do zadania, próbując nadążyć za rzeczywistością, która pędzi, jak oszalała.
I tu zaczyna się wyzwanie. Bo tradycyjny archetyp lidera – zadaniowca z komórką i planem w Excelu – nie wystarcza. Lider nowej generacji to ktoś, kto zna się na ludziach. Kto potrafi słuchać, komunikować się, budować zaufanie, angażować, inspirować, tworzyć przestrzeń do rozwoju. A przede wszystkim: ktoś, kto umie być w relacji z… samym sobą.
Bo co, jeśli lider nie zna siebie? Nie wie, co jest dla niego ważne, jakie ma talenty, a jakie cienie? Co, jeśli to nie on ma ego, tylko ego ma jego? Co, jeśli nie widzi swoich przekonań, nie rozpoznaje swoich mechanizmów obronnych, nie ma świadomości, jak wpływa na innych? Co, jeśli gra na siebie, zamiast dla zespołu? Co, jeśli wewnętrznie czuje się nie dość dobry?
No to wtedy… mamy klops.
Tu potrzebny jest update systemu operacyjnego. Od środka. Bo podstawowym narzędziem lidera jest… SAM LIDER. To dlatego tak ważna jest autorefleksja. Poznanie siebie. Praca nad sobą. Ogarnianie własnego ego. Bo lider z niezaopiekowanym ego może ranić innych – często nieświadomie.
Dziś lider to ktoś, kto osiąga cele przez ludzi. Kto stawia człowieka na pierwszym miejscu – zanim ruszy na podbój KPI-ów. To lider, który wie, że budowanie zaufania, odpowiedzialności i współpracy to nie dodatki do „prawdziwej pracy”, tylko jej fundament.
To jest wezwanie do przywództwa. Tego prawdziwego – które nie potrzebuje tytułów, rang i pomników, tylko odwagi, spójności i serca. Które łączy ludzi, zamiast ich dzielić. Które prowadzi z miejsca autentyczności, a nie z potrzeby kontroli.
Świadomi liderzy są jak latarnie – świecą nie tylko dla siebie, ale też dla innych. To oni tworzą zespoły, w których chce się pracować. Gdzie jest bezpiecznie, twórczo i inspirująco.
To przywództwo zaczyna się od… ogarnięcia siebie. Od zajrzenia do środka. Od zmierzenia się z lękiem, cieniem, potrzebami i potencjałem. Od ego – ale nie po to, by je zniszczyć, tylko poznać i zaprzyjaźnić się z nim.
To zaproszenie, by zostać bohaterem własnej historii i prowadzić innych z poziomu integralności, odwagi i – tak – miłości.
Ups. Napisałam TO słowo. Miłość. Tak. Już czas, by przestać się tego wstydzić. Szczególnie w biznesie. Bo miłość, życzliwość, współczucie, radość – to nie są słabości. To siła.
Żyjemy w czasach transformacji. Mentalność braku i przetrwania odchodzi (powoli, jak zima w Europie Wschodniej, ale jednak!). Pojawia się nowy sposób myślenia: oparty na miłości, obfitości, współpracy. I nie, to nie są ezoteryczne dyrdymały. To głęboka zmiana – wielowymiarowa, nieodwracalna.
Widzimy, jak nauka spotyka się z duchowością. Jak psychologia czerpie z filozofii. Jak przestajemy dzielić świat na „ja” i „ty”, „swoje” i „obce”. Jak próbujemy zobaczyć całość.
Czy to łatwe? Nie. Czy niektóre systemy jeszcze się trzymają? Oj, bardzo. Czy czeka nas cofka? Jasne. Ale jak mówią górale: „slowly but surely”.
I tu pojawia się pytanie: W co Ty chcesz wierzyć, liderze, liderko? Jaką przyszłość chcesz tworzyć – dla siebie, swoich zespołów, dla naszych dzieci?
Bo idzie nowe. Czas ko-kreacji. Nie chodzi już o to, żeby robić więcej, szybciej, wyżej. Chodzi o to, żeby sięgać głębiej. W siebie. W swoje człowieczeństwo.
Dziś dokonujemy wielkiego podsumowania. Nie musimy już podbijać świata, dominować i walczyć. Możemy zacząć tworzyć. Współtworzyć. Z lekkością, sensem, humorem i wdziękiem. Taki mamy wybór.
Indianie Hopi mówią, że żyjemy w czasach decyzji. Każdy lider staje przed wyborem:
- iść drogą ego, chciwości i wyzysku,
albo - drogą miłości, równowagi i współtworzenia.
Może i w obu przypadkach skończymy jak dinozaury – ale w drugim przynajmniej w dobrym stylu!
To nie wybór przy urnie, ale codzienna decyzja – w głowie i w sercu.
Zmiana zaczyna się od nas. Od małych kroków. Od swojego pola wpływu. Kultura zmienia się wyspowo. I te wyspy mają moc. Pracowałam z liderami, którzy nawet w dużych korporacjach potrafili stworzyć prawdziwe oazy – zaufania, bezpieczeństwa, ludzkiego podejścia. Nie idealne. Ale wystarczająco dobre, by dać ludziom przestrzeń do rozwoju.
Mamy dziś kryzys autorytetów. I dobrze. Bo nie potrzebujemy bogów w garniturach. Potrzebujemy ludzi. Liderów z krwi i kości. Którzy mają odwagę zejść z piedestału. Spojrzeć w siebie. Ogarnąć swoje ego. I dopiero wtedy – prowadzić innych.
Lider przyszłości nie musi rezygnować z ambicji, sukcesu, fajnej fury czy życia na poziomie. Ale musi pamiętać, po co to wszystko. I dla kogo.
Tym liderem możesz być Ty. Ja. Każdy z nas. Niezależnie od tego, czy prowadzisz firmę, zespół, rodzinę, klasę, czy swoje konto na Instagramie. Każdy, kto bierze odpowiedzialność za swój wpływ na świat – jest liderem.
Masz wybór. Odpowiesz na to wezwanie?
To nie będzie łatwa droga. Ale będzie prawdziwa. I wartościowa. I warta wysiłku.
Pierwszy krok? Zacznij od siebie. Zajrzyj do środka. I zdecyduj: kim chcesz być jako lider? Jaki świat chcesz współtworzyć?
W kolejnym artykule opowiem, jak krok po kroku budować autentyczne przywództwo. Stay tuned!