Koleżanko i kolego (liderze) ogarnijmy nasze ego i przekażmy stery swojemu Ja 

06 maja 2025

Jeśli jesteś liderem, to zasadnicze pytanie brzmi: kto tak naprawdę zarządza Tobą, Twoim życiem i ludźmi, którzy zostali Ci powierzeni?

Bo czy to na pewno Ty? Czy może Twoje emocje, nieuświadomione lęki, ambicje, zazdrość, gniew, poranione dziecięce części, zaklajstrowane uładzoną maską efektywnego i profesjonalnego lidera? Nie ma mocnych. W tym szalonym świecie, nawet nie wiemy kiedy ster przejmuje nasze ego. Wewnętrzny krytyk. Nasze przekonania, które powstały w odpowiedzi na trudne doświadczenia: „To się nie da”, „To głupie”, „Musisz tyrać, żeby zasłużyć”. I co wtedy? Chaos. Reaktywność. I po zarządzaniu. Z takiej mąki dobrego lidera nie ulepisz. 

Rozwiązanie? Koleżanko i kolego, ogarnijmy swoje ego! Bądźmy #BLIŻEJSIEBIE i oddajmy stery swojemu Ja. Temu przez duże „J”. Temu, które przekracza ego, które nie jest ani emocją, ani myślą, ani maską. Żeby to zrobić, trzeba do tego Ja dotrzeć. Przedrzeć się przez maski, mury obronne stworzone przez ego, aplikacje wdrukowane nam przez społeczeństwo. Przez układ limbiczny mózgu, który próbuje jakoś przetrwać i we wszystkim widzi zagrożenie. Dotrzeć do pełni siebie. Trzeba poznać różne części siebie i zobaczyć całość. A potem wystarczy tylko tę całość uszanować, zaakceptować i zarządzać nią z meta-pozycji. Jak obserwator. Z dystansem. Bez zbędnych emocji i melodramatów. Świadomie. Życzliwie. Prowadząc do celu – do bycia, do pasji, do sensu. 

Twoje Ja jest miejscem, gdzie rodzi się leadership. Prawdziwy. Ja nazywam ten rodzaj przywództwa świadomym przywództwem – łączącym części, przekraczającym ograniczenia, oceny, reaktywność nastawioną na cielesne przetrwanie, patrzącym szeroko, obejmującym i tworzącym przestrzeń do rozwoju.

Myślisz, że to Ja nie istnieje? Zróbmy test. 

Jesteś tam? 

Oczywiście, że jesteś. Ale kto konkretnie tam jest? Kto odpowiada na to moje pytanie? Czy to twoje myśli odpowiadają? Ale przecież słyszysz swoje myśli. Zatem ktoś siedzi w Twojej głowie i słucha Twoich myśli. To Twoje Ja. Ja nie jest Twoimi myślami. Ja słucha Twoich myśli.

A może Ja to emocje? Ale skoro czujesz swoje emocje to kto je czuje? Twoje Ja zauważa i odczuwa emocje. Ale nimi nie jest. 

A może Ja to ciało? Tylko, że nawet jeśli by Ci przetoczyć całą krew, albo (tfu, tfu) amputować rękę czy nogę, to po operacji, po przebudzeniu dalej będziesz czuć się sobą. Więc Ja nie jest ciałem. 

Ja przez wielkie „J” to czysta świadomość. Mówił o nim C.G. Jung. Dotarcie do Ja widział jako sens ludzkiego życia. Ja to obserwator, pełnia, lider wewnętrzny. Ja jest czymś więcej niż ciało, myśli, emocje. Ja Cię zna, szanuje, akceptuje i kocha w całości, bezwarunkowo. Ja jest połączone z polem świadomości, które dzielimy ze wszystkim, co istnieje. 

Jak oddać stery swojemu Ja? Prosto. Wyjdź z siebie i stań obok. Dosłownie. Wyobraź sobie, że patrzysz na siebie – na swoje ciało, na ten „garnitur z mięsa”, którym jest naszą doczesną powłoką. Ważne słowo na dziś – DYSTANS. Złap dystans do siebie. Popatrz na siebie i swoje życie jak na film na Netflixie. Co zobaczysz? Jaki to film? Jaki to gatunek? Akcja, thriller, komedia, dramat? Przyjrzyj się sobie – głównemu aktorowi – kim jest, jak myśli, jak odbiera świat, co mówi, co robi, jak robi, po co robi? Jakie ma marzenia, potrzeby, cele, talenty, słabostki, cienie? Czego się boi, czego się wstydzi? Jaki garnitur przekonań i doświadczeń nosi pod beretem? Spójrz na jego otoczenie – jak w nim funkcjonuje, czego mu brakuje, czego mu potrzeba? Przyjrzyj się. Z dystansem. Jesteś w pozycji Ja. Jesteś reżyserem tego filmu. Jaki napiszesz scenariusz kolejnej sceny, co podpowiesz głównemu aktorowi? 

Dzięki powyższemu ćwiczeniu rzuciłeś_aś światło uwagi na siebie. Brawo – właśnie doznałeś_aś OŚWIECENIA – czyli przejścia z pozycji EGO na pozycję WYŻSZEGO JA. Nie było trudno, prawda? Tyle się o tym mówi, a my BUM – machnęliśmy Ci oświecenie rach, ciach. I teraz wystarczy WIELOKROTNIE w ciągu dnia trenować wychodzenie z siebie i stawanie obok. To mega pomaga na melodramaty życiowe. Pozwala złapać cenny dystans, w którym nie ma (jest mniej) oceny, emocji, łatwiej jest zobaczyć sens, cel, kolejny krok, obrać strategię, cieszyć się, wyluzować i … łatwiej jest być lepszym liderem. Dla siebie i innych.  

Świadome przywództwo zaczyna się od zobaczenia siebie, w całości, bez malowania trawy na zielono i od zaakceptowania tego, co się zobaczyło. Bez lamentów ani zbytnich achów i ochów. Z perspektywy Ja. 

Kiedy nie ma w nas dystansu do siebie, to jest (zwykle) melodramat. Jak z dziećmi – kiedy nasze dziecko (do którego zwykle nie mamy dystansu) przyniesie pały na półrocze z czterech przedmiotów (wiem, byłam, widziałam, przeżyłam… ledwo) to wpadamy w: złość, agresję, przerażenie, depresję… Drzemy się na nasze dziecko: „Zobaczysz, skończysz pod mostem”, „Nic z ciebie nie będzie”, „Gdzie popełniłam błąd w wychowaniu?!” „Ty leniu jeden!” Słowem – jest jazda bez trzymanki. Mało konstruktywnie. Mało lidersko. A jak sąsiadka nam mówi, że JEJ dziecko przyniosło 4 pały, to mentorskim tonem przekonujemy: „Kochana, to tylko szkoła. Nie pozwól, by określała wartość twojego dziecka. Wiesz, większość miliarderów i wizjonerów miała kłopoty w szkole. Wszystko się ułoży.”. Skąd różnica w percepcji? DYSTANS.

Liderze, liderko! Wyjdź z siebie i stań obok. Popatrz na świat i na SIEBIE z dystansu.

U mnie jest już z dystansem dużo lepiej niż było kiedyś, ale nadal wstydzę się niektórych aspektów siebie. Też tak masz? Przykładowo, za każdym razem, kiedy wchodzę na scenę (jestem mówcą inspiracyjnym), przełącza się we mnie jakiś pstryczek i z introwertycznej przestraszonej wszystkim Ewuni staję się nagle zwierzem scenicznym – jestem energetyczna, głośna, gestykulująca, zabawna. To pozwala mi dotrzeć do mojej publiczności, skupić ich uwagę, rozbawić, zainspirować. Ale kiedy schodzę ze sceny, przełączam się z powrotem na introwertyczkę, grzeczną dziewczynkę, która wie, że nie można mówić zbyt głośno, a boże broń przeklinać na scenie, że trzeba być opanowanym emocjonalnie (jakość nie do osiągnięcia przy moim ADD). Uruchamia się krytyk wewnętrzny, którego zinternalizowałam we wczesnym okresie szkolnym i … zalewa mnie przytłaczająca fala wstydu. I tak za każdym razem. Kiedyś bardzo to przeżywałam i powrót do normy wymagał co najmniej lampki wina i zakupu nowej sukienki. Teraz staram się akceptować tę część siebie. Bądź co bądź, to właśnie ona zarabia na mój chleb i pozwala mi realizować moją pasję – uczenie i inspirowanie ludzi. Kiedy schodzę ze sceny moje Ja rozmawia z tą wstydliwą introwertyczką, obejmuje ją czule i uspokaja: „wszystko jest dobrze”, „byłaś sobą – i o to chodzi”, „jesteś świetnym mówcą – ludzie cię uwielbiają. A jeżeli nawet nie, to Ja cię uwielbiam”. To jest świadome przywództwo. Zaczyna się od zarządzenia sobą, swoim ego. Wszystkimi częściami siebie. Nie oznacza to, że Ja jest tylko od tego, by zarządzać poprzez docenianie, chwalenie i pocieszanie. Czasem Ja musi powiedzieć: „To ci kochana totalnie nie wyszło – trzeba to poprawić!”. A czasem nasze Ja musi dać nam życzliwego kopniaka w *upę. Jak dobra matka, ojciec i przyjaciel w jednym.  

Natomiast wracając do poczucia bycia docenionym, akceptowanym i kochanym –  wszyscy, ale to absolutnie WSZYSCY jedziemy w tej kwestii na debecie. Kiedyś rozmawiałam z jednym profesorem. Łeb jak sklep. A gadał ze mną jak Janusz – dyrektor PGRu: z wyższością, pogardą i z muchami w nosie. Ewidentnie przezierał przez tę pozę akademika mały chłopczyk, który co? Nie czuje się dość dobry, który próbuje światu, rodzicom i przede wszystkim SOBIE udowodnić, że jest wystarczająco dobry, by być akceptowanym, by zasłużyć na miłość. Spoiler alert – większość liderów ma taki problem. Bo większość z nas właśnie dlatego tyrało i dotyrało się stołka liderskiego, bo próbowaliśmy sobie coś udowodnić (oczywiście są wyjątki – ale ja ich jeszcze nie spotkałam). I każdy bez wyjątku lider potrzebuje gigantycznej porcji szacunku, docenienia i miłości dla SIEBIE. Od kogo? Moi drodzy od SIEBIE. Nikt Ci tego nie da – ani szef, ani klient, ani dostawca, ani społeczeństwo, ani social media, ani żona, ani mąż. Tylko TY. Miłość, która uspokaja ego może pochodzić tylko od swojego Ja (i jeszcze od psów, ale to zupełnie inny temat). Musimy sobie dać ten zastrzyk miłości od naszego JA, zanim będziemy w stanie zarządzać innymi ludźmi. 

Największą chorobą ludzkości jest deficyt bezwarunkowej miłości. Wierzę, że właśnie dlatego mamy złych liderów, rywalizację, zazdrość, tumiwisizm i inne tego typu mechanizmy? Bo nie czujemy się bezpieczni, wystarczający, widziani, szanowani, akceptowani, kochani. 

Świadome przywództwo opiera się na miłości. Nie klei Wam się to wielkie słowo: „miłość” z byciem liderem na co dzień w korpo? Spokojnie. Tu chodzi o energię miłości. Pragmatycznymi narzędziami do wdrożenia świadomego przywództwa na co dzień są:

  1. Szacunek
  2. Ciekawość
  3. Życzliwość
  4. Szczerość

SZACUNEK. Mój mentor, amerykański filozof, historyk i językoznawca, Raymond Tarpey, tłumaczył mi kiedyś, że słowo szacunek – respect – pochodzi od łacińskiego słowa spectare (widzieć) i przedrostka „re” (znowu, ponownie, na nowo). Postawa świadomego lidera polega na tym, żeby szanować, czyli widzieć w drugiej osobie człowieka. A do tego – oczywiście – najpierw trzeba zobaczyć człowieka w SOBIE. Chcesz być liderem z prawdziwego zdarzenia? Zacznij od tego, by widzieć człowieka. Każdego dnia na nowo. Buduj relacje. Buduj więź, czyli communio. A stąd już tylko krok do komunikacji. I do współpracy. Świadome przywództwo to takie, w którym lider najpierw zaczyna widzieć Siebie – swoje ego, swoje marzenia, potrzeby, lęki, cienie, talenty, traumy, humory, nawyki, aspiracje. Wszystko.  Widzieć i nie grzmieć. Przyglądać się. Rozumieć. Rozmawiać z różnymi aspektami siebie. Słuchać. Pytać. Przytulać. Dbać. Troszczyć się. Doceniać. Rozwijać. Szanować. I z tego miejsca świadomy lider może szanować innych ludzi. Jak świadomy lider może szanować ludzi? Znajdując czas dla swoich ludzi. Poznając ich. Twarzą w twarz. Znając ich po imieniu. Pytając i słuchając. Widząc ich – nie tylko jako trybiki w maszynie korporacyjnej, ale jako ludzi – totalnych, pełnych, różnorodnych, omylnych, z potencjałem, pełnych paradoksów, z potrzebami, traumami, dziwactwami, emocjami, przekonaniami, kreatywnością. Świadomy lider widzi swoich ludzi za każdym razem od nowa. Całych. 

CIEKAWOŚĆ. To antidotum na ocenę, pożywka dla odwagi, kreatywności i współpracy. To klucz do zarządzania różnorodnością. Kiedy uczę zarządzania różnorodnością stawiam na to, by liderzy włączali ciekawość w relacjach z ludźmi. Wystarczy prosty nawyk. Kiedyś absolwentka mojej akademii menedżerskiej, powiedziała, że w wyniku akademii wprowadziła u siebie jeden mikronawyk. Zanim coś powie, oceni, skrytykuje, doradzi pyta pracownika: „Ciekawa jestem, co Ty o tym myślisz?” lub „Ciekawa jestem, co Ty zamierzasz zrobić?”, „Ciekawa jestem, co by Ciebie zmotywowało?”. Genialne. Proste i genialne. Świadome przywództwo. 

ŻYCZLIWOŚĆ to totalnie niedoceniona kompetencja liderska. Energia miłości. Prawdziwy game changer przywództwa. Być życzliwym, to chcieć dobra dla siebie, drugiego człowieka, organizacji, społeczności… i działać zgodnie z taką intencją. Po co liderowi życzliwość? Kiedy pisałam książkę o komunikacji pt. „Mówmy do siebie jak ludzie, detoks komunikacji”, przekopałam tony badań naukowych dotyczących efektów życzliwości. Oto one:

  • Szczęście i wellbeing. Akty życzliwości dokonywane przez siedem dni zwiększają poczucie szczęścia i dobrostanu człowieka. Christine Carter z Uniwersytetu w Berkeley, która przeprowadziła badania nad szczęściem w stu trzydziestu sześciu krajach, ustaliła, że altruiści są szczęśliwsi.
  • Uśmierzenie bólu. Zaangażowanie w akty życzliwości powoduje uwalnianie endorfin, które są naturalnymi środkami przeciwbólowymi.
  • Obniżenie stresu. Ludzie życzliwi mają o 23% niższy kortyzol i starzeją się wolniej niż przeciętna w populacji.
  • Zmniejszenie lęków. Grupa osób cierpiących na lęki realizowała sześć aktów życzliwości tygodniowo. Po miesiącu zanotowano znaczący wzrost pozytywnego nastroju, poprawę satysfakcji i zmniejszenie przypadków unikania sytuacji społecznych. 
  • Łagodzenie depresji. Stephen Post z Case Western Reserve University School of Medicine odkrył, że życzliwość redukuje objawy depresji.
  • Regulacja ciśnienia krwi. Życzliwość wywołuje emocjonalne ciepło — twierdzi dr David Hamilton, a to uwalnia oksytocynę, która z kolei uruchamia produkcję tlenku azotu, który rozszerza naczynia krwi, obniżając ciśnienie. 
  • Życzliwość jest zaraźliwa. Pozytywne efekty życzliwości doświadczane przez mózg poprawiają nastrój i zwiększają prawdopodobieństwo, że poślemy życzliwość dalej, obdarowując nią kolejną osobę.
  • Podniesienie energii. Około połowa uczestników badania zgłosiła, że czują się silniejsi i bardziej energetyczni po tym, jak pomogli innym; wielu uczestników raportowało też większe poczucie spokoju i mniejsze odczucie depresji wraz z podniesionym poczuciem własnej wartości. 
  • Długość życia. Ludzie, którzy udzielają się społecznie, odczuwają mniej bólu. Osoby powyżej pięćdziesiątego piątego roku życia, które biorą udział w wolontariacie dla dwu lub więcej organizacji, odnotowują aż o 44% niższe ryzyko przedwczesnej śmierci. To silniejszy efekt niż ćwiczenia fizyczne wykonywane cztery razy w tygodniu czy chodzenie do kościoła. 
  • Przyjemność. Naukowcy z Emory University twierdzą, że gdy jesteśmy życzliwsi dla siebie, nasze ośrodki przyjemności i nagrody w mózgu uaktywniają się tak, jakbyśmy to my byli odbiorcami dobra, a nie jego dawcami. To zjawisko zyskało nawet uroczą nazwę „haj pomagacza”. 
  • Serotonina. Jak większość antydepresantów, życzliwość stymuluje produkcję serotoniny. 

Najczęściej nie potrafimy być życzliwi dla innych, dlatego że nie jesteśmy życzliwi dla siebie samych. Przypomnij sobie swój dzisiejszy dialog wewnętrzny. Jak się do siebie zwracałeś(-aś)? Jaki ton głosu słyszysz, gdy mówisz do siebie? Czy chciał(a)byś, żeby Twój przyjaciel czy przyjaciółka tak zwracali się do Ciebie? Zacznij od Siebie. Wyjdź z siebie, stań obok i bądź dla siebie życzliwy/a.

Jeśli do szacunku, ciekawości i życzliwości lider doda SZCZEROŚĆ – czyli mówienie prawdy, to będziemy mieć totalny sztos. Świadome przywództwo. Chodzi przy tym o radykalną szczerość, która jest potrzebna do dobrego, konstruktywnego feedbacku i do spójności. Szczerość, która będzie narzędziem budowania dobra tylko, jeśli jest oparta o szacunek, ciekawość i życzliwość. Martha Beck, która w swojej książce „Integralność” odwołuje się do „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri podkreśla, że w piekle to nieszczerość – a właściwie zdrada prawdy – uznana jest za największy grzech. Wizja piekła według Dantego to dziewięć kręgów, poziomów. I im głębiej, tym grzechy są cięższe. Na samym dnie piekła, w dziewiątym kręgu, znajdują się zdrajcy – ludzie, którzy zdradzili zaufanie, porzucili prawdę, zakłamali relacje. Krąg ten podzielony jest na cztery strefy, a w najniższej z nich, znajdują się ci, którzy zdradzili najbliższych. Na samym środku tego piekielnego lodowiska zamarznięty jest sam Lucyfer – uosobienie kłamstwa i zdrady boga. A więc według Dantego, największym upadkiem człowieka jest nie bycie sobą – zdradzenie prawdy, własnej duszy, innych ludzi. Martha Beck, komentując filozofię Dantego, wskazuje, że jeśli chcesz wyjść z „piekła”, musisz być szczery. Najpierw wobec siebie. Potem wobec innych ludzi. 

Świadome przywództwo. To jest przywództwo, które uwzględnia całość, które patrzy z dystansu, które przekracza ego, jego pragnienia, lęki, zranienia. Które wie, że wszyscy jesteśmy z jednej gliny ulepieni. Które nie ocenia, bo zdaje sobie sprawę, że wszystko jest po coś i z jakiejś przyczyny. Które jest #bliżejsiebie. I bliżej drugiego człowieka.

Od czego zacząć wdrożenie świadomego przywództwa?  

1. Słowo klucz: DYSTANS

2. Wychodź z siebie, stawaj obok i z tej perspektywy zarządzaj wszechświatem.

Powodzenia!

Udostępnij:
Przeczytaj więcej